Newsy

Toruńskie deja vu

Dodane: 28.07.2020

Duże emocje towarzyszyły zawodom o Driftingowy Puchar Polski „Drift Trophy”. Z zaciętej rywalizacji ostateczne zwycięsko wyszli Wojciech Goździewicz, Marcin Stasiak i Tomasz Krzyżanowski.



Dla organizatorów i części zawodników były to zawody z wieloma sentymentalnymi akcentami.

– Dla mnie i niektórych zawodników był to taki swoisty powrót do przeszłości – mówi Tomasz Niejadlik, dyrektor Driftingowego Pucharu Polski „Drift Trophy”. - Pierwsze zorganizowane przeze mnie zawody driftingowe, czyli Driftingowy Puchar Niepodległości z 2013 roku, były dla kilku obecnych tutaj chłopaków ważnym krokiem w ich sportowej karierze. Ci kierowcy osiągnęli wtedy pewne historyczne dla nich sukcesy. Utytułowany już wówczas Wojtek Goździewicz po raz pierwszy stanął na najwyższym stopniu podium, Piotrek „Piter” Kozłowski po raz pierwszy triumfował w kwalifikacjach i sięgnął po swój pierwszy puchar, w finale ulegając jedynie właśnie Wojtkowi. Na podium w klasyfikacji debiutantów wskoczył z kolei Arek Hinc. W tamtych zawodach startował również Michał „Obebo” Przybylski, czyli nasz obecny sędzia główny. Teraz po latach w tym samym miejscu spotkaliśmy się ponownie i trafiły się okazje do rewanżów. Takich sentymentalnych wątków było jeszcze kilka.

W zawodach o Driftingowy Puchar Polski „Drift Trophy” wzięło udział ostatecznie 37 uczestników. Chętnych wstępnie było sporo więcej, jednak aż kilkunastu zgłoszonych drifterów z różnych powodów wycofało się na krótko przed startem. Rywalizowano w trzech klasach – Profi i Trophy oraz „niepucharowej” Street, stworzonej z myślą głównie o początkujących zawodnikach, młodych adeptach tego sportu. Ciekawostką był gościnny udział w tej ostatniej grupie doświadczonego i utytułowanego Szymona Budzyńskiego, osiągającego przed laty duże sukcesy nawet w zawodach najwyższej krajowej i europejskiej rangi. Kierowca charakterystycznego, 800-konnego BMW Z4 GT3 z przyczyn oczywistych nie wziął udziału w oficjalnej sportowej rywalizacji z początkującymi kierowcami, ale mocno ubarwił spotkanie swoją obecnością i jazdą. W gronie „streetów” dla „funu” słabym autem pierwotnie miał pojechać też inny utytułowany zawodnik, jednak po „interwencji” innej serii został ostatecznie wycofany z udziału w tej rundzie.

– Nie ukrywamy, że bardzo zabolała nas ta sytuacja, ale na pewne rzeczy po prostu nie mamy wpływu - stwierdzają władze serii Drift Trophy. - Cóż, taki mamy klimat. Nie zamierzamy tego szerzej komentować.
W kwalifikacjach najwyższej z klas, czyli Profi, triumfował świetnie dysponowany przez całe zawody Maciej Jarkiewicz. Drugie miejsce zajął doskonale znający toruński tor Arkadiusz Hinc. Zawodników z miejsc 3-6 dzieliło raptem pół punktu różnicy. Trzeci był – Piotr „Piter” Kozłowski”, czwarty - Mateusz Krawczyk, piąty – Dawid Grykałowski, a szósty – Marcin Nejman.
Również czołówka klasy Trophy zaprezentowała doprawdy znakomite przejazdy indywidualne w „kwali”. Najwyższą notę osiągnął Marcin Stasiak. Kolejne miejsca zajęli – Łukasz Wilczek, Cezary Gajowczyk, Artur Kotarski, Paweł Malik i Jakub Dudek.
Ojciec z synem i rewanże po latach



Tradycyjną wisienką na torcie były rzecz jasna przejazdy w parach. Niestety, aż kilku zawodników z udziału w tej części rywalizacji wykluczyły awarie, stąd na poziomie TOP 16 w obu klasach było sporo pojedynczych przejazdów. Emocje zaczęły sięgać zenitu w ćwierćfinałach. W TOP 8 klasy Profi spotkali się m.in. ojciec z synem, czyli Maciej i Adam Jarkiewiczowie. Młodszy z rodzinnego duetu przed zawodami nie ukrywał, że jednym z jego marzeń byłaby rywalizacja w jednej parze z tatą. Choć marzenie Adama się spełniło, to jednak tym razem „Sówka” musiał uznać wyższość swego ojca na torze.

Takich symbolicznych par z podtekstami tego dnia było zdecydowanie więcej. Triumfator ligi z 2018 i jej wicemistrz z 2019 roku, czyli Mateusz Krawczyk, najpierw trafił na Krystiana Cybulskiego, z którym do samego końca minionego sezonu toczył zaciętą walkę o końcowe podium w generalce. Do tej pary przystępował za kierownicą BMW E30 Dawida Grykałowskiego, gdyż w jego Mercedesie 190 doszło do awarii. Po wyeliminowaniu „Cybula” trafił na... Grykałowskiego. Do tej konfrontacji „Krawiec” musiał więc sięgnąć po następne „auto zastępcze”. Było to kolejne BMW, ale tym razem zdecydowanie słabsze. Co warte podkreślenia, był to swoisty rewanż za finał historycznych, pierwszych zawodów Drift Trophy z 2018 roku, kiedy to dwaj wąbrzeźnianie spotkali się w decydującej rozgrywce. Wówczas lepszy okazał się Grykałowski (co warte podkreślenia, wtedy to „Mati” bardzo znacząco pomógł koledze w sprawach technicznych, dzięki czemu obaj mogli wystartować w zawodach), jednakże z mistrzostwa na koniec sezonu cieszył się ostatecznie Krawczyk. Tym razem w parze też triumfował „Gryki”, gdyż Krawczyk w zdecydowanie wolniejszym i słabszym aucie nie był w stanie nawiązać z nim równorzędnej walki na dystansie. Marsz Grykałowskiego do kolejnego finału w karierze zatrzymał dopiero Maciej Jarkiewicz.

Niezwykle ciekawie było też w drugiej części drabinki tej klasy. Piotr Kozłowski w TOP 8 wyeliminował bardzo solidnego Marcina Nejmana, który z kolei wcześniej uporał się z jednym z objawień ligi Drift Trophy, czyli Hubertem Eitnerem. Wspominany wcześniej Wojciech Goździewicz po zwycięstwie nad Dominikiem Flakiem trafił na bardzo mocnego na swoim „domowym” torze, drugiego w kwalifikacjach Arkadiusza Hinca. Z tej potyczki ostatecznie zwycięsko wyszedł łodzianin. Tym samym w TOP 4 po niemalże 7 latach doszło do rewanżu za finał wspominanego Driftingowego Pucharu Niepodległości z 2013 roku, gdyż Goździewicz trafił na Kozłowskiego. W tym niezwykle emocjonującym i widowiskowym pojedynku po raz kolejny triumfował driftujący dentysta z Łodzi. Co warte podkreślenia, ta konfrontacja trwała dosyć długo, gdyż w jej trakcie doszło do nietypowego zdarzenia. Z prawego tylnego koła „Silvera”, którego prowadził Kozłowski, zsunęła się opona. Mimo tego „Piter” z powodzeniem kontynuował swój brawurowy drift, jednakże utrudniło to jazdę Goździewiczowi. Obaj zawodnicy w trakcie konsultacji z sędziami zdecydowali, że najuczciwszym rozwiązaniem będzie powtórzenie tego przejazdu.

Rutyniarze i debiutanci


W Finale A i B, gdy stawką były już końcowe miejsca na podium, napięcie na tyle wzrosło, że jeżdżący do tego momentu niemalże jak cyborgi kierowcy, zaczęli popełniać drobne błędy i to właśnie one przesądziły o końcowej klasyfikacji. Przydarzyły się one każdemu z nich, dlatego sędziowie przy końcowych ocenach mieli niełatwy orzech do zgryzienia. Ostatecznie triumfował Wojciech Goździewicz, który w walce o pierwsze miejsce okazał się ciut lepszy od Macieja Jarkiewicza. Na najniższym stopniu podium stanął zwycięzca wspominanych pierwszych zawodów Drift Trophy z 2018 roku, czyli Dawid Grykałowski. Tuż za „pudłem” uplasował się Piotr „Piter” Kozłowski.

– Historia poniekąd zatoczyła koło – podsumowuje dyrektor zawodów Tomasz Niejadlik. - Podobnie jak przed blisko przed siedmioma laty zwycięski Wojtek Goździewicz plus rewanż z „Piterem”. Do tego jeszcze podium Dawida, który był pierwszym zwycięzcą zawodów naszej ligi, wcześniej jego pojedynek z Mateuszem, który tak jak dwa lata temu również miał bardzo duży wpływ na końcowe podium.
Nie mniej ciekawie było na „zapleczu ekstraklasy”, czyli w klasie Trophy. W niej ostatecznie bezkonkurencyjny okazał się Marcin Stasiak. Najpierw w znakomitym stylu zwyciężył w kwalifikacjach, a potem jak burza przeszedł przez całe zawody, eliminując w kolejnych parach bynajmniej niesłabych przeciwników. Co warte podkreślenia, również płońszczanin dwa lata temu na Torze Toruń postawił ważny krok w swojej karierze podczas zawodów Drift Trophy. Była to druga runda cyklu. Stasiak triumfował wówczas w klasie Street, teraz okazał się najlepszy w wyższej klasie. Drugi, zarówno w „kwali”, jak i końcowym rozrachunku, okazał się bardzo mocny przez całe zawody Łukasz Wilczek. W Finale B doszło do konfrontacji doświadczenia z młodością. O najniższy stopnień podium walczyli bowiem rutynowany Sławomir Walter z jedną z nadziei polskiego driftingu – Cezarym Gajowczykiem. Tym razem triumfowało doświadczenie i dzięki temu na podium stanął drugi zawodnik z Płońska.

W klasie Street, podobnie jak w Profi i Trophy, także wystąpił wysyp awarii, który część zawodników wykluczył jeszcze przed startem do punktowanych przejazdów. Ostatecznie zdecydowanie najlepszy okazał się Tomasz Krzyżanowski, który już w ubiegłym roku prezentował się znakomicie. Włocławianin zwłaszcza końcówkę ubiegłorocznego sezonu miał doprawdy piorunującą. Najpierw w październiku zwyciężył w trzeciej rundzie poprzedniego cyklu, a następnie niespełna miesiąc później zajął drugie miejsce w finałowej odsłonie serii. Na otwarcie tegorocznego sezonu zaprezentował się równie świetnie, dzięki czemu po raz kolejny wskoczył na najwyższy stopień podium w „streetach”. Pozostałe dwa miejsca na „pudle” zajęli debiutujący w driftingowej rywalizacji – mieszkaniec podtoruńskiego Lubicza Patryk Detmer i kierowca jedynego... diesla w całej stawce Grzegorz Topór. Tuż za podium uplasowali się Piotr Czerniak i Sylwester Pettke.



Tekst: Motorsport Trophy
Fot. Julia Truszczyńska